Jak już wspomnieliśmy do Santa Marty wróciliśmy z deszczowego Palomino, żeby złapać jeszcze trochę słońca zanim znów polecimy w góry. Santa Marta coś w sobie ma i powrót tu zdecydowanie był przyjemny. Ponownie przywitało nas piękne słońce z dziwnym okręgiem (opisany wcześniej efekt "halo").
Ponownie wybraliśmy się na plażę do Tagangi. Po kilkugodzinnym opalaniu się zjedliśmy pyszną, słodkawą i chyba kolorową rybę. Niestety nigdy nie pamiętamy jak nazywają się rzeczy które jemy i nia mamy pojęcia jak się ta ryba nazywała.
Po raz pierwszy spotkaliśmy w Kolumbii polaków (nie licząc Zuzy, która jest tu na dłużej). Karolina i Przemek z Krakowa spali w tym samym hostelu co my. Wieczorem wybraliśmy się razem na piwo, a potem jeszcze siedzieliśmy razem kilka godzin w hostelu opowiadając sobie ciekawe historie.
Przy tej okazji pozdrawiamy Karolinę i Przemka.
Santa Marta nie jest tak piękna jak Cartahena, ale nie jest tak brzydka jak Barranquilla. Ma w sobie trochę europejki klimat. Dużo tu kafejek, są naleśniki, jest meksykańska z mojito, supermarket i są stragany zupełnie jak w polsce. Wszystko zatopione w starych rozpadających się minibusach z mrugjącymi antenkami i świecącymi kołami; żółtych taksówkach trąbiących na wszystko z przyzwyczajenia oraz wszędobylscy peddlersi sprzedających pen drive`y na ulicy. Kawę rozumiem, papierosy na sztuki i kapelusze też, ale pen drive`y?