Ja (Pawel) mam zdecydowanie wiekszy problem z jet lag niz Ania. Wciaz chce mi sie spac. Spalismy w sumie chyba 12 h wczoraj z przerwą czterogodzinną i ...nic mi to nie pomoglo. Na szczescie dzisiejszy dzien był duzo ciekawszy i przyjemniejszy niz wczoraj. Po pierwsze Bogota wróciła do życia. W Poniedziałek dzieciaki wróciły do szkoły a dorośli do pracy i dopiero dzisiaj zobaczyliśmy życie w stolicy. Ogromna ilosc ludzi i nieziemski ruch uliczny. Z samego rana skoczyłem po bułeczki na śniadanie. Wziąłem 5 tysięcy pesos i ....okazało się że zabrakło mi 400 :-) Kompletnie nie mogę się połapać w tej walucie i przeliczniku. Dostałem jednak cztery bułeczki i jestem dłużny 400 pesos.
Po sniadaniu ruszyliśmy do muzeum. Muzeo Batoro, gdzie wstęp jest całkiem free to przede wszystkim bardzo ładny budynek, trochę w stylu seriali kolumbijsko-wenezuelskich, a trochę nowoczesny (w srodku). Zobaczylkismy tam kilka obrazów Picasso, Renoir ale przede wszystkim Fernandeza Batoro. Przyznać trzeba, że gość miał poczucie humoru; jego rubensowskie kształty grubaśnych panienek miło rozśmieszały. Była też ogromna kolekcja monet i historii pesos. Tylko że wszystko po hiszpańsku, więc podziwialismy jedynie co ciekawsze egzemplarze i makiety. Z ciekawostek był też kawał porządnego złota - 3kg!!! oraz ozdoby z ołtarza a dziesiątkami szmaragdów, ametystów i diamentów. Wszystko za szybami i ogromnymi wrotami. Niestety do Museo del Oro (muzeum złota) nie udało nam sie dziś wejsć - w poniedziałki zamkniete :( Postanowiliśmy się przejść do dzielnicy Macarena. Przeważają tam domki jednorodzinne... czyt. hacjendy :D od razu rzucało się w oczy że to bogatsza dzielnica, Stamtąd postanowiliśmy wrócic do hostelu na piwo :D a potem ruszyliśmy się zjeść, jako że wracając mijaliśmy masę wypełnionych po brzegi knajpek. Ale... jak się okazuje po 15 w Bogocie się nie jada. W pierwszym miejscu - meksykanskie jedzenie - pani się uśmiechnęła ale pokiwała głową że już za pozno. Wszędzie już sprzatano. Ale jesc trzeba wiec wepchneliśmy sie tam gdzie byli jeszcze ludzie i nawet nas nie wyrzucili. Owszem, tez sprzatano ale miły pan własciciel mówiacy po angielsku (!) postanowił nas wyzywić. Jedzenie tutaj to też ciekawostka. Człowiek jedzie z myślą o pewnej egzotyce. A na miejscu okazuje się że w sklepie są parówki, ser smakuje jak ser, na prawie każdym rogu można kupić kurczaka z rożna, a najpopularniejsze są hot-dogi i hamburgery, Oprócz słodyczy. Słodycze tutaj to wyjątkowo lukrowane przysmaki - nawet Paweł się poddał :D
Tyle z cywilizacji. Jutro zmierzamy w rejon Amazonii. Gdy dziś potwierdzaliśmy noclegi okazało się że prądu brak... następny kontakt - 12.03.