Cartagena. Tu możnaby mieszkać :) To zdecydowanie najładniejsze miasto jakie do tej pory widzieliśmy, ever.
Od rana przywitało nas słońce i błękit nieba. Po hostelowym śniadaniu wyruszyliśmy na spotkanie z Zuzą, naszym dzisiejszym przewodnikiem. Pierwszym punktem programu był park, w którym sfotografowaliśmy w końcu małpy i jaszczury. Tak po prostu; małpy i jaszczurki w miejskim parku. Dalej ruszyliśmy na podbój Cartageny jej uroczymi uliczkami. Dotarliśmy do morza... ciepłego morza! (i mówie to ja która nigdy nie wierzyła w istnienie ciepłych mórz) Po zamoczeniu nóg wskoczyliśmy na mury które otaczja stare miasto. Tam też spotkaliśmy Miśki :) Miśki nie mogły się dogadać czy iść na plażę czy na kolumbijską kawę. Dalej krecąc się po starym mieście oddaliśmy się przyjemności smakowania ulicznych przysmaków: był pyszny paluch z serem i swieżo wyciskany sok z pomarańczy. Na obiad daniem głównym jednak było mielone z rekina i krab :D w końcu może się przekonamy do owoców morza ;) dziś jednak stopniowo i przepysznie. na sam koniec wypiliśmy kolumbijską kawę. Zuza przeprowadziła nas przez najważniejsze punkty miasta, ale pokazała też trochę mniej uczęszczane centrum. Wszystko jednak równie zachwycające. Dużym pozytywem jest to że zwiedzaliśmy miasto w niedziele, kiedy ruch na ulicach był niewielki (wiekszosc odsypiała wczorajsze imprezy). Czuć tutaj tą letnią atmosferę miasta nadmorskiego, tętniącą turystykę. W porównaniu z Bogotą to niebo a ziemia, wystarczy spojrzeć na sąmą architekturę - zadbane stare miasto (głównie dzięki zagranicznym właścicielom) oraz drogie dzielnice wieżowców.Nic dziwnego, że swoje domki mają tu Shakira i Marquez. Zdecydowanie można się zakochac.
PS.
Serdeczne podziękowania dla Zuzy za jej pomoc. Zazdrościmy miejsca zamieszkania. Pozdrawiamy