Miał być autobus lokalny, ale stanęło na tym że Miśki zrobiły się wygodne i postawiły sprawę jasno: albo bus hostelowy albo zostajemy. No to bus hostelowy, dwa razy drożej i niby door to door. Niby... Santa Marta. Najstarsze, "odkryte" w 1525 miasto w Ameryce Południowej. Przewodnik pisze że trochę podupadłe, zabetonowane, ale posiada pewien klimat którego nie miała Cartagena. Miasto mniej skupione na zagranicznych turystach wydaje się, bardziej na miejscowych. Możnaby powiedzieć że jest to alternatywna wersja komercyjnej Cartageny.
Jako że jest oddalone od Cartageny cztery godziny (i to z szalonym kierowcą :D) wylądowaliśmy na miejscu ok 16. Zarejestrowaliśmy się w hostelu który przypomina komuny hippisowskie :D i ruszyliśmy na rozpoznanie. Po tym jak pochłonęliśmy crepes (cieniutkie naleśniki) w miejscowym "Manekinie" - Crepes Expresso - ruszyliśmy nad zatokę. Stamtąd po zachodzie słońca do hostelu przez najżywsze uliczki w Kolumbii jakie udało nam się widzieć - stragany, pootwierane sklepy z tandetą i butami (tych jest tu masa!), tłumy na ulicach. Mi się tam podoba :D