Zjeżdżamy z autostrady (dokonując dość sporej opłaty za jej przejechanie) i jakieś 60 km dalej kolejny kemping. Tym razem przy Jezerach Plitvickich. Rozbijamy się w ustronnym miejscu (taa… czytaj dalej) i wyruszamy na podbój jezior.
A one pięknę, turkusowe… nie jak morze, ale turkusowe, czyste, z potokami i wodospadami. No i te ryby - głupie i skupione przy dróżkach po których podróżowaliśmy w oczekiwaniu na jedzonko. Heh, nawet na pstryknięcie nad wodą reagowały. Pięknie, naprawdę. wodospad za wodospadem
No i po pięciu godzinach wędrówki przez knieje wracamy na nasz kemping i co?!??! No i naszym niedowierzającym oczom ukazuje się masa holenderskich tablic rejestracyjnych, wszystkich należących do “campers club”. no a co oni ze sobą mają!? Każdy jeden: satelita (!), stolik, dwa krzesełka, czajnik, piekarnik, podłoga rozkładana, poziomica do prostowania tych stolików (kosmos!), obrusy, grille, ekspresy do kawy i psa. Chyba jeden na całą grupę. Jak się emeryten party obok nas rozbiło to aż nie wiemy jak się teraz w tym naszym maleńkim namiociku pośrodku zachować ;)