Filipiny w naszym planie pojawiły się dość przypadkowo. Chcieliśmy na koniec tej "wyprawy" poplażować trochę i polenić się w nagrodę. Kiedy pierwszy plan z wyspą z Niebiańskiej Plaży (Tajlandia) nie wypalił, szukaliśmy dalej - wiadomość, że najpiękniejsze plaże w Malezji są na wyspie Langkawi dotarła do nas już po fakcie; znaleźliśmy tani lot z KL do Manili i padło na Filipiny. Przyznaję, że dopiero po zakupie biletu zacząłem czytać o Filipinach i dowiedziałem się to i owo. Najpiękniejsze plaze są w Puerto Princessa na wyspie Palawan, a to niestety jest za daleko od Manili do której mamy bilet. Nie ma jednak tego złego... Nasz hotel, plaża i wszystko wokół jest poprostu piękne. Zanim wsiedliśmy na prom do White Beach - kolejny szok:
Filipiny, a przynajmniej Manila i Pasaya to jakiś kosmos. Myślałem, że w Egipcie i KL ruch uliczny nie zna zasad, ale się myliłem. Tutaj, Jeepney`e (prywatne pół taxi pół bus przerobione z jeepa na coś co nie da się opisać, srebrne w kwiatki i graffiti), przescigają się z trzykołowymi motorami oraz resztą pjazdów. Chaos ogromny a to dopiero szósta rano. Syf (bez ogródek, to jedno z najbrzydszych miejsc jakie widziałęm, ale nie bez uroku). Po przejażdżce Jeepney`em przesiadamy sie na autobus który zabierze nas na prom. Do autobusu w czasie jazdy co chwile wsiada jakiś sprzedawca (najpierw pomarańcze, potem pączki; wsiadają i wysiadają w biegu - kosmos). Znalezienie busa na stacji Budraya w KL było ciężkie, ale tutaj cudem wsiedliśmy do odpowiedniego autobusu. Jak oni się odnajdują w tym chaosie?
Mam nadzieje ze uda nam sie zrobic zdjęcia w drodze powrotnej, ponieważ w tę stronę mielismy aparat schowany a w tym biegu i chaosie nie było nawet czasu na zwykłe siku :-) ;a co dopiero zdjęcia.